środa, 12 grudnia 2012

Na kieszeń studenta. Na podniebienie każdego.

No i przyszedł ten czas, kiedy tak histerycznie tęsknię za kuchnią mamy, że podejmuję próby jej odtworzenia. Oczywiście w ilościach hurtowych, żeby mieć już gotowanie z głowy na najbliższe trzy dni.
Wiele osób zapyta teraz - po co prowadzisz bloga skoro nie lubisz gotować?
Zacznijmy od tego, że lubię. Uwielbiam.
ALE.
W spokoju. Nigdzie się nie spiesząc. Nie wpadając do domu o godzinie 18 po wfie, dwóch wykładach i zajęciach w szkole muzycznej i ze świadomością, że za 2 godziny wychodzę na imprezę. Nie będąc głodna jak diabli. A choć staram się jak mogę to takich spokojnych dni jest mało.
Gotuję, bo lubię. Nie dlatego, że muszę.

Tak, jestem z tego zadowolona. Bo patrząc na to z drugiej strony - żyję. Wysypiam się ile mogę, nie wstając o jakichś nienormalnych godzinach, aby zrobić niewiadomo jakie cuda na śniadanie. Oczywiście, lubię zjeść rano pancakes, czy zapiekaną owsiankę, ale to przywilej weekendu, kiedy wstaję o której chcę i mam na to czas. Po skończeniu zajęć nie biegnę do domu, żeby zrobić obiad i zaraz po pozmywaniu zastanawiać się co zjeść na kolację.
Szanuję każdego blogera, ale czytając niektóre wpisy i wypowiedzi z przykrością stwierdzam, że niektórzy niczym innym nie żyją.
Zaczyna pojawiać się moda na dodawanie przepisów jak najczęściej. Najlepiej codziennie. A już w ogóle najfantastyczniej jeśli będą dwa w ciągu dnia. Inaczej nie ma sensu w ogóle bloga prowadzić.
Ja tak się tylko zastanawiam - czy życie na zmianę w kuchni i przy komputerze, szukając nowych inspiracji i dodając wpisy to jest w ogóle jakieś życie?

Oczywiście, każdy robi ze swoim czasem co chce. Być może dla niektórych pełnią szczęścia jest spędzanie conajmniej 18 godzin w ciągu dnia w kuchni. W porządku, jego sprawa.
Ja pomimo mojego niekwestionowanego uczucia do gotowania, a szczególnie pieczenia, potrzebuję żyć. Czymś innym. Znajomymi (i to niekoniecznie piekąc dlaa nich ciastka, ale po prostu wychodząc na piwo), szkołą muzyczną, uczelnią, nowym filmem w kinie.
Apeluję - wyjdźcie na zewnątrz, dalej niż do sklepu zobaczcie, że tam - pomimo braku przypraw pod ręką - też da się żyć.

Po raz ostatni podkreślam, że to sprawa indywidualna i nikogo nie potępiam, bo to nie moja sprawa. "Nie mój cyrk, nie moje małpy" jak to mówi moja rodzicielka. Wyrażam jedynie swoje zdziwienie.
To tak gwoli podsumowania, gdyby ktoś przeoczył wcześniej i planował wytoczyć ciężką artylerię o tytule "ty mnie obrażasz, to ja ciebie rozniosę".

A po tych moich uzewnętrzniających wypocinach zapraszam na coś zdecydowanie przyjemniejszego - fasolka po bretońsku.



FASOLKA PO BRETOŃSKU /6 porcji/

  • 500 g białej fasoli jaś (suchej, może być jak u mnie odmiana "jaś karłowy")
  • 2 laski kiełbasy (u mnie drobiowa)
  • 4 ząbki czosnku, lub czosnek granulowany
  • 200 g przecieru pomidorowego
  • sól, pieprz, majeranek
  • 3 ziarna ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
Fasolę zalać wodą (sporo, należy pamiętać, że napęcznieje) i odstawić na ok. 12 godzin.
Kiełbasę pokroić w ćwierćplasterki i podsmażyć z wyciśniętym czosnkiem. Garnek z fasolą (i wodą w której się moczyła postawić na gazie, dodać przecier, zagotować. Dodać kiełbasę i przyprawy, gotować aż fasola będzie miękka. Jeśli konsystencja jest zbyt gęsta, w trakcie gotowania dolać wody.

sobota, 17 listopada 2012

Najbardziej kontrowersyjna sprawa na świecie.

A tą najbardziej kontrowersyjną sprawą jest nic innego jak... szarlotka.
Każdy ma swój przepis, który jest w rodzinie od lat. Jedni dają tylko żółtka, inni całe jajka, jeszcze inni jedno i drugie. Nie mówiąc już o najbardziej spornej kwestii - gotować jabłka, czy tylko zetrzeć?
Część osób będzie eksperymentować i próbowc nowych przepisów, większość jednak będzie bronić swojej wersji zębami i pazurami.

W zasadzie jest to zrozumiałe taka szarlotka z babcinej receptury to przecież smak dzieciństwa, do którego chyba każdy wraca z przyjemnością. Ja jednak zdecydowałam się poszukać przepisu idealnego i metodą prób i błędów taki właśnie opracowałam.
Choć wiem, że i tak wszyscy pozostaniecie przy szarlotce mamy, babci i cioci, to jednak decyduję się na ten odważny krok i prezentuję swoją.



SZARLOTKA /duża blacha/

  • 4 szklanki mąki
  • 250 g masła lub margaryny (ale lepiej masła)
  • 1 żółtko
  • 2 całe jajka
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 2 łyżki kwaśnej śmietany 18% procent
  • 2 kg kwaśnych jabłek
  • cynamon (u mnie ok 1,5 łyżeczki, ale to wszystko kwestia uznania)
Wymieszać suche składniki. Masło posiekać na małe kawałki i wrzucić do suchych. Dodać pozostałe składniki i szybko zagnieść ciasto. Podzielić na dwie części. Każdą zawinąć w folię spożywczą, jedną włożyć do lodówki, drugą do zamrażarki na około godzinę.

Jabłka umyć, obrać i zetrzeć (skórki zjeść i dostarczyć organizmowi błonnika :)). Wymieszać z cynamonem.

Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Wyjąć ciasto z lodówki, rozwałkować i wyłożyć nim dno formy (ja z braku wałka po prostu odrywałam po kawałku ciasta i wylepiałam nim blachę). Nałożyć jabłka i równomiernie rozprowadzić. Wyjąć ciasto z zamrażarki, zetrzeć na tarce i rozłożyć na warstwie jabłkowej.

Piec ok. 60 minut w 180 stopniach. Jeśli będzie zbyt szybko się rumienić, należy przykryć ciasto folią aluminiową, polecam jednak ściągnąć ją conajmniej 5 minut przed końcem pieczenia, aby wierzch był kruchy.



środa, 7 listopada 2012

Bezdyskusyjny hit polskiej kuchni to...

...KLOPS!
 No w porządku, może nie taki bezdyskusyjny. Wiadomo, każdy ma swoje smaki i część na pewno przychyli się w stronę schabowego, kto inny bronić będzie bigosu.

 W mojej hierarchii jednak (po wielu latach wybrzydzania przy stole - no cóż, każdy kiedyś młody i głupi był) zdecydowanie pierwszą pozycję zajmuje klops.
I to nie byle jaki bo mamowy. Nikt takiego nie robi i już.
Najlepszy z kaszą i sosem pieczarkowym, albo plaster już zimnego w kanapce.

Jeden pochłonięty w Krakowie w trakcie długiego weekendu, dwa kolejne przywiezione do Poznania i wtrząchnięte zanim zdążyłam zauważyć.
Tak, przez 3 dni żywiłam się prawie wyłącznie klopsem - na obiad, kolację i w kanapkach na uczelnię. To były cudowne dni w moim życiu.

Czas więc chyba nauczyć się robić samodzielnie, bo 1,5 miesiąca bez klopsa...? Co to to nie. Masochistką to ja nie jestem.



KLOPS /2 spore klopsy, no z 6 porcji to minimum/
źródło: mama!

  • 1 kg mielonego mięsa wieprzowo-wołowego (najlepiej samodzielnie zmielonego)
  • 1 bułka kajzerka namoczona w wodzie
  • 1 surowe jajko
  • 4-5 jajek ugotowanych na twardo
  • sól, pieprz, przyprawa do mięsa mielonego (polecam tę firmy Kucharek)
Bułkę lekko odcisnąć. Wymieszać z mięsem i surowym jajkiem. Dodać sól, pieprz i przyprawę do mielonego, ponownie dokładnie wymieszać. 
Mięso podzielić na dwie części. 2 jajka (lub trzy, zależy od ich wielkości i ilości masy)  "owinąć" jedną częścią mięsa, nadając całości mniej więcej kształt chleba.
To samo zrobić z drugą połową i resztą jajek.
Piec w przykrytym naczyniu żaroodpornym przez ok. godzinę w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Od czasu do czasu można polać go wytwarzającym się sosem, aby nie był zbyt suchy. W międzyczasie należy kontrolować czy nie jest jeszcze surowy lub zbytnio przypieczony, wiele zależy od piekarnika.

środa, 24 października 2012

Wiecie czego na studiach uczą się studenci...?

Uczą się jeść resztki.
W przenośni i dosłownie.

Osobiście zawsze miałam problem z wyrzucaniem jedzenia. Jak tylko mogłam przerabiałam wszystko co wyglądało na psujące. Zapomnianego w tyle lodówki spleśniałego pomidora, wyrzucałam z wyrzutami sumienia, które dręczyły mnie przez następne dwa dni.
W zasadzie - dalej robię to samo. Jednak z ciut innych przyczyn.

Każdy grosz przelicza się na plasterek szynki i kiedy pod koniec miesiąca w kieszeni pustki, to ze złością wspomina się każde wyrzucone pół marchewki.
A poza tym... mniej więcej w tym samym okresie lodówka i szafki zaczynają świecić pustkami. Trzeba kombinować z tego co jest. Bo na nic innego forsy nie ma.

Jednak nie narzekam, to w sumie całkiem ciekawe doświadczenie, kiedy trzeba wymyślić coś do jedzenia jedynie z tych kilku składników, w których posiadaniu jesteśmy.

Po dłuższej analizie znajdujemy: torebkę ryżu, koncentrat pomidorowy, karton jajek, pół słoika majonezu, ogórka, trzy marchewki, dwa ziemniaki i trzy bułki.
I od czego tu zacząć? Co zostawić na cięższe czasy? Co z tym zrobić?
Najzwyklejszą w świecie pastę jajeczną.



PASTA JAJECZNA

  • 5 jajek
  • 2 łyżki majonezu
  • sól pieprz
  • szczypiorek, jeśli akurat jest (u nas dziś wersja uboga)
Jajka ugotować na twardo i bardzo drobno pokroić. Dodać majonez, sól i pieprz do smaku, dokładnie wymieszać. Podawać na pieczywie.


poniedziałek, 22 października 2012

"Co na obiad?" "Szara breja". I o moim triumfalnym powrocie.


A więc jestem, zgodnie z obietnicą.

Po długim okresie milczenia wreszcie udało mi się pozbierać swoje życie do kupy i mogę spokojnie powrócić do blogowania.
No może nie tak znowu spokojnie.
Ale po kolei.

Ci, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą, że opuściłam Kraków i wyjechałam na studia do Poznania. Studiuję dwa kierunki w tym - wymarzony od małego - musicalowy na muzycznej.
I wbrew pozorom - połączenie tego okazało się niełatwe.

Przez dwie uczelnie nie mam zbyt wiele czasu na gotowanie, nie mam nawet czasu na zwykłe czynności życiowe. Zapomniałam co to znaczy spać, a czasem łapię się nawet na tym, że zapominam oddychać. Jedzenie przy takim trybie życia jest niemal świętem, którego jednak z braku czasu celebrować się nie da. Zwykle wrzucę coś na ruszt w wydziałowym barze czy mleczaku po drodze. Najczęściej jednak ciągnę cały dzień na kanapkach. Kiedy zdarzy mi się już zjeść w domu - zwykle kończy się na zupce chińskiej, lub ryżu i sosie ze słoika.
Do czego zmierzam? Przepisy nie będą pojawiały się tak często jakbym chciała. Powodują to trzy zasadnicze czynniki:
1. Brak czasu,
2. Jestem tylko biednym studentem - na każdy pomysł jakiejś bardziej wymyślnej potrawy, mój portfel błaga o litość,
3. Aparat został z w Krakowie i raczej nie uda mi się go wynegocjować. A przy świetle kuchennym w naszym wynajętym mieszkaniu robienie zdjęć komórką to zadanie dla kamikadze.

Będę robić wszystko, aby bloga nie zarzucić. Jednak wiele kwestii nie jest zależnych ode mnie.
Póki co zapraszam na część pierwszą studenckiego żarła (stworzonego na początku miesiąca, czyli kiedy jeszcze było nas stać na mięso ;)). Choć wizualnie nie powala i jest typowym czyszczeniem lodówki - naprawdę warto.



GULASZ Z KURCZAKA, PIECZAREK I GROSZKU /4 porcje/

  • 1 duży filet z piersi kurczaka
  • 300 g pieczarek
  • pół dużej lub 1 mała cebula
  • pół szklanki słodkiej śmietanki 18% (ale myślę, że ze zwykłą kwaśną śmietaną też da radę)
  • 2 łyżki mąki
  • pół puszki zielonego groszku (lub 2 garście ugotowanego świeżego)
  • ok. 1,5 szklanki bulionu
  • sól, pieprz, zioła prowansalskie
Cebulę pokroić w drobną kostkę i zeszklić na oliwie. Dodać pokrojone w niedużą kostkę mięso i poplasterkowane pieczarki i usmażyć. Podlać bulionem. Dusić kilka minut, dodać groszek. Odlać ok. 1/2 szklanki płynu z patelni i dodać mąkę, oraz śmietankę, dokładnie i energicznie rozmieszać, tak aby nie było grudek, a śmietanka nie ścięła się (ja używam trzepaczki). Dolać do patelni, caly czas mieszając. Dusić jeszcze 2 minuty, doprawić do smaku solą, pieprzem i ziołami.
My jedliśmy z ryżem, ale myślę, że pasuje równie dobrze do makaronu.


sobota, 1 września 2012

Siedząc na walizkach z pachnącą miską w ręce.

Siedzę na walizkach, torbach, kartonach i co tam jeszcze mam pod ręką.
Ciuchy spakowane. Zimowe odłożone w inny karton, czekają, aż mama je wyśle i znów się ze mną połączą. Z mokrymi włosami w panice szukam spakowanej suszarki.
Czuję się bezradna jak małe dziecko.
Wyprowadzam się.

W związku z tym faktem nie wiem kiedy na blogu pojawi się kolejny wpis. W poznańskim mieszkaniu nie mam jeszcze internetu, a biorąc pod uwagę jak wiele ważniejszych rzeczy będzie do zrobienia - pewnie nie będzie długo.
Z nową nieznaną mi kuchnią też muszę się najpierw oswoić - musimy złapać tę nić porozumienia.
No i co najważniejsze - podczas sprzątania, przemeblowywania, układania, rozpakowywania i urządzania, gotowanie to chyba ostatnia rzecz na jaką będę mieć czas.

Ale za to... z jaką radością i energią powrócę do gotowania po 3 tygodniach jedzenia hamburgerów z budy, zupek w proszku i kupnych drożdżówek? ;)

Na pożegnanie - mam nadzieję, że nie na długo - aromatyczna, lekko indyjska zupa kalafiorowa z kurkumą. Przepyszna, rozgrzewająca, sycąca. Niestety, nie widać na zdjęciu jej pięknego żółtego koloru - aparat w telefonie pozostał nieczuły na jego urok.

Tak więc, do zobaczenia, mam nadzieję jak najszybciej :)




ZUPA KALAFIOROWA Z KURKUMĄ /4 porcje/
źródło przepisu
  • 1 nieduży kalafior
  • kawałek białej części pora (ok. 15 cm)
  • 2 średnie ziemniaki (u mnie 3 duże)
  • 3 łyżki ryżu (pominęłam)
  • 1 marchew
  • 1,5 litra bulionu cielęcego (użyłam drobiowego)
  • 1 łyżeczka kurkumy
  • sól, pieprz
  • duża garść siekanego koperku
Warzywa umyć. Pora pokroić w cienkie półplasterki. Podsmażyć w garnku na odrobinie masła. Dodać obrane: marchew pokrojoną w półtalarki i ziemniaki pokrojone w kostkę. Zalać bulionem, gotować aż warzywa będą al dente. Dodać kalafiora podzielonego na mniejsze różyczki. Jeśli płyn nie  przykrywa warzyw należy go dolać.. Przyprawić solą, pieprzem i kurkumą. Kiedy kalafior się ugotuje dodać posiekany koperek. Gotować jeszcze 2 minuty, podawać.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Versatile Blogger Award.



Zostalam nominowana do nagrody Versatile Blogger Award przez Mieszalnię Smaków, co nie ukrywam jest dla mnie dużym wyróżnieniem :)

Ale po kolei- zasady:
  •   nominuj 15 blogów, które Twoim zdaniem zasługują na wyróżnienie
  •   poinformuj nominowanych blogerów o tymże fakcie
  •   napisz o sobie 7 faktów;))
  •   podziękuj Blogerowi, który Cię nominował u Niego na blogu
  •   dołącz nagrodę The Versatile Blogger Award u siebie na blogu

Blogi, które często i chętnie odwiedzam, w kolejności przypadkowej:

I nieszczęsne 7 faktów o sobie:

1. W związku z tym, że przestałam rosnąć mając niespełna 11 lat jestem jedynym kurduplem w całej rodzinie (157 cm)
2. Przez jakieś 8 lat zmagałam się nadwagą, momentami nawet otyłością, które zakończyłam drastyczną dietą i ćwiczeniami, które - pomimo utraty blisko 15 kg - zrujnowały mi organizm. I dużo czasu zajęło mi doprowadzenie go z powrotem do równowagi.
3. Mam wschodnie korzenie.
4. Nie potrafię żyć bez filmów historycznych, książek na takim właśnie tle, muzeów i zabytków.
5. Przez 9 lat tańczyłam i śpiewałam w zespole musicalowym.
6. Jestem niesamowicie wybredna. Lista rzeczy, których nie lubię jest 2 razy dłuższa niż tego, co mi smakuje. Jeśli nie znajdę niczego odpowiadającego moim kubkom smakowym mogę nie jeść cały dzień.
7. Jestem absolutnie i bezgranicznie oddaną fanką Pokemonów :)

Po ostatnim wyznaniu pewnie mało kto jeszcz tu zajrzy, ale jak się bawić to się bawić ;)

środa, 29 sierpnia 2012

Co z tym serkiem? Gofry!

Czasem kiedy oglądam świat wokół siebie to mam wrażenie, że żyję w jakimś cholernym Matrixie.
Mam dosyć głupoty, pieniędzy, sapiących ludzi, smrodu, pań na poczcie, autobusu 114, mojej gofrownicy, sąsiadów z góry, którzy kiepują mi na balkon, sąsiadów z dołu, którzy nie dość, że robią co noc imprezę to jeszcze przez całą noc rozmawiają na balkonie o swoim życiu intymnym, czeskich turystów, którzy myślą, że ich rozumiem, kwiatów, bo więdną, mojego laptopa, który w zależności od kaprysu włącza się, albo nie, dzieci z plecakami w MPK kręcących się na wszystkie strony i wybijających mi w/w plecakami zęby, psów bez smyczy i kagańców, pań w sklepie winnych mi już jakieś 3000 grosików.

I w ogóle wszystkiego.
ARGH.
Cóż, każdy tak czasem ma. Zły dzień, zły tydzień, zły miesiąc. Zwał jak zwał.
Przejdzie prędzej czy później.
Ale gdyby nagle ktoś zaproponował mi przeniesienie do jakiejś równoległej rzeczywistości to nie zastanawiałabym się ani sekundy.
No, ale koniec marudzenia, już się wyżyłam. To też każdy czasem musi zrobić.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Robiłam już kiedyś placki z serka wiejskiego. A tak się składa, że zazwyczaj  ciast na pancakes doskonale sprawdza się również w roli gofrów.
Tym razem nie było tak łatwo, ale po namyśle i dokonaniu kilku modyfikacji udało się za drugim podejściem.
Gofry z serkiem trzeba jeść koniecznie na ciepło, aby poczuć jak fantastycznie się ciąąąągnie.
Jadłam na słodko, ale myślę, że doskonale sprawdzą się również z wytrawnymi dodatkami.




GOFRY Z SERKA WIEJSKIEGO /3 gofry/
  • 200 g odsączonego serka wiejskiego
  • 3-4 łyżki mąki (u mnie pszenna)
  • 1 łyżka oleju
  • 1 łyżka cukru
  • 2 jajka
  • szczypta solli
Jajka wymieszać mikserem z olejem i serkiem. Dodać mąkę wymieszaną z solą i cukrem, zmiksować. Masa powinna być gęsta, można dodać mąki jeśli zbytnio się leje. Gofrownicę wysmarować olejem. Smażyć do zrumienienia (jeśli macie lepszą gofrownicę niż ja, co widać na zdjęciach ;))

wtorek, 28 sierpnia 2012

Zrób to sam. Domowy tymbark.

Jako dziecko uwielbiałam wszelkiego rodzaju "kolorowe picie". Jednak z biegiem czasu coraz więcej rzeczy stawało się dla mnie za słodkich - różnego rodzaju oranżady, mirindy, czy landrynkowe napoje (pamiętacie? w butelce w kształcie misia? ;)).
Osobiście myślałam, że z wielu rzeczy będę powoli rezygnować, ale, że ukochany Tymbark jabłkowo-miętowy pozostanie ze mną na zawsze. Niestety, w wieku 19 lat stwierdzam - jest słodkim ulepem.
Zrezygnować? Nie ma mowy.
Pić raz na rok? Też mnie to boli.

Rozwiązanie?

Zrobię własny.



NAPÓJ (KOMPOT) JABŁKOWO-MIĘTOWY

  • 1 kg jabłek
  • woda (no i tu naprawdę nie wiem, bo lałam na oko. Ale po zalaniu jabłek na miarce w garnku odczytałam 4 litry)
  • cukier do smaku (u mnie dosłownie łyżeczka)*
  • ok. 20 listków mięty
*pamiętajmy, że po schłodzeniu napój będzie sporo słodszy niż próbowany zaraz po gotowaniu, jeszcze ciepły

Jabłka umyć (nie obierać!), pokroić w ćwiartki i usunąć pestki i ogonki. Wrzucić do dużego garnka, zalać chłodną wodą. Zagotować. Gotować na niezbyt dużym ogniu, aż jabłka zaczną się rozpadać, a woda będzie miała ich wyraźny posmak. Dodać cukier i miętę, schłodzić. Przed podaniem włożyć do każdej szklanki jeszcze 2-3 listki mięty.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Nudna manna? W życiu! Nudne śniadanie? A skąd!

Ci którzy śledzą mojego bloga od początku wiedzą, że przez jakiś czas prowadziłam równolegle śniadaniowego. Z pewnych powodów (zdrowotnych) musiałam zawiesić jego działanie. Ostatecznie jednak w ogóle do niego nie wróciłam.
Nie oznacza to jednak, że moje śniadania to codziennie kanapki z szynką, bynajmniej. Codziennie urozmaicam je w inny sposób - tosty, owsianka, kasza, placki, jajecznica. Nie ma mowy o nudzie o rutynie. W końcu to najważniejszy posiłek dnia, nieprawdaż?

Budyniowa owsianka to już na blogach śniadaniowych niemal klasyk. A czemu nie kasza?
Jakość zdjęcia woła o pomoc, ale musicie mi jeszcze wybaczyć - aparat wraca w środę.



BUDYNIOWA KASZA MANNA /1 porcja/
  • 2 łyżki kaszy manny
  • 1,5 łyżki budyniu (u mnie waniliowy)
  • 200 ml mleka* (może być sojowe)
  • cukier, miód, słodzik (jeśli używacie niesłodzonego budyniu)
*moja wersja była na bardzo gęsto, bo tak lubię. Jeśli nie lubicie kiedy w kaszę można wbić łyżkę i stoi, to radzę użyć 250-300 ml mleka.

2/3 mleka podgrzać w małym garnku. W międzyczasie w pozostałym mleku rozetrzeć dokładnie budyń, tak aby nie było grudek. Do mleka dodać cukier, kaszę i cały czas mieszając zagotować. Dolać budyniową mieszankę i wciąż mieszając doprowadzić do zgęstnienia.

piątek, 24 sierpnia 2012

"Rany boskie, co jest na tej patelni?!"

... czyli o niedocenionym ze względu na nikłe walory wizualne kaszotto.
Lato to raczej nie czas na suszone grzyby, skoro lasy, a jeśli ktoś nie ma dostępu - stragany, obfitują w świeże. Jednak jeden słoiczek, który został nam jeszcze od wigilii, patrzył na mnie błagalnie jakby mówił "kończy mi się data ważności, zużyj mnie".
Nie miałam wątpliwości co z nimi zrobię. Od dawna upatrzony przepis w końcu doczekał się realizacji.
Wszystkim fanom grzybów - zdecydowanie polecam. Smak jest bardzo intensywny, ale nie dominujący.

Przekonali się nawet ci na początku przerażeni. Jak to jest, że najmniej ciekawie wyglądające potrawy, są zwykle najsmaczniejsze?

Z góry przepraszam również za jakość zdjęć. Zostałam na 2 tygodnie pozbawiona mojego - i tak nienajlepszego - aparatu i walczę komórką. Efekty są mierne, ale... czy w blogu kulinarnym nie chodzi przypadkiem o przepisy i smak, a nie fotografię?


KASZOTTO Z PODGRZYBKAMI /1 duża porcja, lub 2 mniejsze/
  • 100 g kaszy jęczmiennej (użyłam wiejskiej)
  • 2-3 garście suszonych grzybów (u mnie podgrzybki)
  • 500 ml bulionu warzywnego
  • 1 duża cebula
  • sól, pieprz
  • 1-2  łyżki oliwy
Grzyby namoczyć w niewielkiej ilości wody przez 2 godziny. Odcisnąć, pokroić na małe kawałki. wodę z moczenia zachować.
Cebulę pokroić w drobną kostkę i podsmażyć na rumiano na oliwie. Dodać kaszę i dokładnie wymieszać, aż każde ziarno pokryje się tłuszczem. Dodać wodę z grzybów, 1/4 bulionu, grzyby, wymieszać. Trzymać na niedużym ogniu pod przykryciem, często mieszając i stopniowo dodając resztę bulionu.
Kiedy kasza wchłonie cały płyn, doprawić do smaku pieprzem i solą.


piątek, 17 sierpnia 2012

Powiew rodzimej kuchni afgańskiej - Buloni Kaczolu.

Najpierw kilka spraw organizacyjnych.
Po roku wreszcie zebrałam się w sobie i zdecydowałam.
Zapraszam wszystkich na moją stronę na facebooku (funbox po prawej stronie)
Solennie obiecuję, że postaram się uzupełniać regularnie. Z akcentem na "postaram" ;)
Na blogu znajdziecie równiez kategorię "lżejsze dania i wypieki", stworzoną specjalnie dla osób dbających o linię lub będących na diecie (a to, że to jakieś 75% bloga to inna sprawa... ;])

A teraz już do rzeczy, czyli do gastronomii.
Mój  tata jest Afgańczykiem i w moim domu odkąd pamiętam jadło się... dość nietypowo.
Buloni Kaczolu to jedna z tych pokazowych potraw, które zawsze przyrządzamy kiedy przychodzą goście zawsze domagający się - nie wiedzieć czemu - koniecznie czegoś z kuchni afgańskiej.
Jest to pieczony pieróg z ciasta drożdżowego, wypełniony nadzieniem z ziemniaków i cebuli.
"Kaczolu" to w języku farsi ziemniaki. Buloni zaś to nazwa rodzaju dania. W zależności od nadzienia drugi człon nazwy jest inny. W moim domu robimy buloni jeszcze z nadzieniem mięsnym lub z porów, jednak naszym faworytem jest właśnie ziemniaczane.
To dość prachłonne danie, ale naprawdę warto.
Po wielu latach udało mi się zmierzyć dokładnie ilość używanych składników i dziś mogę pełen przepis udostępnić bez pisania przy żadnej ingrediencji "na oko".
Postaram się w przyszłości przybliżyć wam nieco więcej przepisów kuchni afgańskiej, ale to już wszystko w swoim czasie.

(a na zdjęciu... afgańskie danie w typowo afgańskiej misce ;))

BULONI KACZOLU /4 pierogi/

  • 300 g mąki pszennej
  • 150 g mąki pszennej pełnoziarnistej
  • 1 szklanka ciepłego mleka 
  • 25 g drożdży
  • 3 łyżki oliwy
  • duża szczypta soli
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 jajko do posmarowania
Nadzienie: (zawsze dużo nam zostaje, ale tak je lubimy, że po prostu wyjadamy łyżką)
  • 1 kg ziemniaków
  • 2 spore cebule
  • przyprawy: sól, pieprz, ostra papryka
Drożdże i cukier rozpuścić w mleku, odstawić zaczyn na 5-10 minut do wyrośnięcia.
Mąki wymieszać z solą, dolać zaczyn i oliwę. Wyrobić gładkie ciasto. Uformować kulę, nasmarować oliwą lub olejem słonecznikowym. Garnek z ciastem przykryć suchą ścierką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (ok. 1,5 godziny).

W międzyczasie przygotowujemy nadzienie.
Obrane ziemniaki ugotować i utłuc.
Cebulę bardzo drobno posiekać, podsmażyć na oliwie na złoty kolor i dodać do ziemniaków.
Doprawić do smaku solą, pieprzem i papryką, pamiętając o dokładnym mieszaniu. Nie żałujmy przypraw, to one nadają smak daniu.

Ciasto podzielić na 4 części, każdą rozwałkować na dość cienki okrąg. Nałożyć 2-3 łyżki nadzienia i zlepić brzegi okręgu jak pieroga. Posmarować po wierzchu roztrzepanym jajkiem, ewentualnie położyć na wierzchu nieduży kawałek masła.
Piec ok. 20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.
Najlepsze na ciepło, ale zimne również dobrze się sprawdzają.




środa, 15 sierpnia 2012

O roku bloga, wielkich zmianach i bananowych plackach rodem z Malezji.

Powoli wracam, mam nadzieję, że już na dłużej.
Co w międzyczasie w moim życiu?
Powoli kończę żyć wyjazdem do Włoch i przenoszę myśli z Wenecji do Krakowa.


Przygotowania do przeprowadzki oraz egzaminów na wymarzony wydział musicalowy. Śpiewam, tańczę, recytuję i mam nadzieję, że się uda.
Szykuję się na koncert Scorpions i wyjazd nad morze.
Mam nadzieję, że jakoś dam radę w nowym, obcym mieście zdana tylko na siebie i chłopaka.
I liczę, że pomimo studiów na dwóch kierunkach dam radę czasem coś ugotować czy upiec i podzielić się tym z wami.

A w międzyczasie nawet nie zauważyłam kiedy minął rok bloga. Nie był prowadzony tak regularnie jak chciałam - głównie matura i wyjazdy dały o sobie znać. Ale jednak - był, jest i najprawdopodobniej będzie.

Przez ten rok najpierw przytyłam 7 kg, a później zrzuciłam 9. 7264274672 razy zmieniłam swoje nawyki żywieniowe. Powróciłam choć trochę do zapomnianych ćwiczeń i mięśnie zaczynają pojawiać się na nowo. Straciłam wiarę w swoje możliwości artystyczne i ponownie ją odzyskałam. Skończyłam 12-letnią przygodę ze szkołę i jestem studentką.
Za jakieś 3 tygodnie przeprowadzam się do Poznania, tylko z chłopakiem, zaczynam nowe samodzielne życie w nieznanym mieście. Zostawiam mój ukochany Kraków, do którego będę wracać jak tylko to będzie możliwe, bo piękniejszego i bardziej klimatycznego miasta nie ma.\

Za to jak zwykle nic nie urosłam i dalej jestem 157-cmowym kurduplem, który nie zostanie koszykarką ani nawet siatkarką, bo kiedy skacze, to nie sięga nawet góry siatki, o blokach nie wspominając. W sumie to ledwo sięgam do połowy.

Tyle jeśli chodzi o rok zmian w moim życiu. Jeśli zaś chodzi o bloga to największą radością jest dla mnie kiedy nawet gdy nic na blogu nie piszę - liczba obserwatorów wciąż rośnie, pojawiają się nowe komentarze. W końcu to właśnie czytelnicy są dla blogera największą siłą. Dziękuję tym, którzy są ze mną i przez  ten rok dawali mi energię do dalszego prowadzenia bloga.



MALEZYJSKIE BANANOWE PANCAKES /1 duża porcja lub 2 małe/
źródło przepisu

  • 2 banany zmiksowane na papkę, lub rozgniecione widelcem
  • 60 g mąki pszennej
  • 40 g cukru (pominęłam, uważam, że banany słodzą wystarczająco)
  • 1 jajko
  • 1/4 szklanki mleka
  • szczypta soli
Jajko ubić z cukrem.Wymieszać mąkę z solą, dodać do jajka razem z mlekiem i zmiksowanymi bananami, dokładnie wymieszać (ja zmiksowałam). Na patelni rozgrzać odrobinę oleju. Nakładać ciasto łyżką. Przewracać placki, gdy będą od spodu rumiane.


czwartek, 5 lipca 2012

Pokarm bogów. Jagodowy twarożek.

Co roku czekam na jagody. Choć na pierwszym miejscu i tak pozostaną pochłaniane kilogramami maliny, to w lipcu i sierpniu moja kuchnia jest zdecydowanie jagodowa.
To co idzie zawsze na pierwszy ogień to smak mojego dzieciństwa - jagodowy twarożek.
Na kanapki. Do makaronu. Do naleśników.
A najlepiej - do jedzenia łyżką z miski.
Smak dzieciństwa.
Smak lata.
Smak uwielbiany zawsze i wszędzie.



JAGODOWY TWAROŻEK 

  • 200 g chudego twarogu
  • 4 - 5 łyżek jogurtu naturalnego
  • 1 szklanka jagód (lub więcej ;))
  • cukier/miód/słodzik do smaku
Jagody przepłukać, odstawić do wyschnięcia.
Twaróg, jogurt i jagody umieścić w misce i rozgnieść widelcem, aż masa będzie mocno fioletowa, ale pozostaną również całe jagody. Jeśli będzie zbyt mało zwarta, dodać jogurtu.
Dosłodzić do smaku.
Rozkoszować się.


sobota, 23 czerwca 2012

"Coś ty wsadziła do tego omletu?!" i o chwili zwątpienia.

Rzadko piszę.
Powiem więcej - rzadko gotuję.
Pracuję. Odsypiam maturę. Wysokie temperatury nie sprzyjają staniu przy kuchence.

A jeśli nawet coś ugotuję to... Najzwyczajniej w świecie nie chce mi się ładnie układać tego na talerzu i jeść zimnego po 348723 próbach zrobienia zdjęcia. Czasem użyję sosu z torebki, więc przepis niezbyt nadaje się do publikacji. Albo po prostu robię to co, co już na blogu było.

Chyba każdy bloger ma takie chwile zwątpienia. Kiedy nie ma ochoty czegoś zrobić, ale ma poczucie, że ktoś inny czeka. Konflikt tragiczy tak zwany.
Ogólnie... potrzebuję chwilę przerwy. Oddechu.
Publikowania dlatego, że chcę, a nie dlatego, że mam poczucie zaniedbania bloga.
Jeść gotowe dania jeśli mam na to ochotę bez myśli "no i nie mam co dodać".
Poczekać aż wena i chęć do gotowania wrócą same, bez wywoływania ich na siłę.

Nie mówię, że rezygnuję z pisania z bloga, bo to raczej nie nastąpi.
Potrzebuję jedynie chwili przerwy, bo wszystkiego można mieć raz na jakiś czas po prostu dość.
Co za dużo to niezdrowo jak niektórzy mawiają.



FRITTATA ZE SZPINAKIEM /1 porcja, patelnia 20 cm/

  • 100 g świeżego szpinaku
  • 2 jajka
  • 2 łyżki tartego żółtego sera (użyłam dość kontrowersyjnego sera "Piórko" - uważam, że się sprawdził)
  • sól, pieprz, czosnek granulowany
Szpinak umyć, dokładnie odcisnąć i posiekać. Podsmażyć na odrobinie masła.
W misce roztrzepać jajka, dodać ser, szpinak, pieprz, sól i czosnek, wymieszać.
Masę wylać na patelnię, smażyć pod przykryciem na średnim ogniu, aż góra będzie ścięta.
Przewrócić na drugą stronę (można pomóc sobie zsuwając frittatę na pokrywkę) i smażyć już bez przykrycia do ścięcia spodu.

Cierpliwie odpowiadać na pełne przerażenia pytania, że to tylko jajka, ser i szpinak i można to jeść.

środa, 13 czerwca 2012

Brak mąki to nie powód, żeby naleśników nie było.

Ogromna ochota na naleśniki i brak mąki w domu.
To idealna sposobność, aby wykorzystać w końcu przepis cytrynki na naleśniki z kaszy manny.

Nieco inne niż ttradycyjne, jednak równie smaczne.
Polecam nie tylko w sytuacjach kryzysowych.


NALEŚNIKI Z KASZY MANNY /1 porcja, 2 duże naleśniki/

  • 2/3 szklanki mleka
  • 1 jajko
  • 5 łyżek kaszy manny
  • 1 łyżka cukru
  • szczypta soli
  • ew. odrobina aromatu waniliowego
Roztrzepać jajko z mlekiem. Dodać resztę składników, wymieszać dokładnie trzepaczką, odstawić na godzinę.
Ciasto ponownie rozmieszać i smażyć na rozgrzanej patelni, ok.  minuty z każdej strony, do zrumienienia.
Podawać z ulubionymi dodatkami - u mnie nutella.

sobota, 9 czerwca 2012

Gdy w lodówce pustki...

.. to czas opróżnić szafki.
Szybko, prosto, smacznie.
Ze składników, które (przynajmniej u mnie) zawsze są w szafce.
Idealny, sycący obiad, dający energię przed pracą, która doprowadza mnie do szału, bo ludzie mnie ignorują lub profilaktycznie uciekają.

Enjoy.



MAKARON PO MEKSYKAŃSKU /1 porcja/

  • ok. 70 g makaronu (2 garście), u mnie świderki 100% semolina
  • 1/2 puszki krojonych pomidorów
  • 3 łyżki czerwonej fasoli z puszki
  • 3 łyżki kukurydzy
  • sól, pieprz, chili, czosnek granulowany
Makaron ugotować, odcedzić.
W małym garnku umieścić pomidory, fasolę i kukurydzę, zagotować. Doprawić do smaku, gotować jeszcze kilka minut. Wymieszać z makaronem, można posypać startym żółtym serem.


środa, 30 maja 2012

Smak tkwi w prostocie - makaron w sosie szpinakowo-śmietanowym.

Pomaturalnie, powyjazdowo, poimprezowo.
Żegnam kolejny kilogram i znienawidzony kolor włosów.
Po roku skupienia na nauce, zaczynam na nowo czytać - wracam do nałogu.
Zaczynam pracę, zaczynam prawo jazdy.
Zaczynam nowy etap w życiu.
Robię głupie, pozornie bezsensowne i nieodpowiedzialne rzeczy.

Jak nie teraz to kiedy?
Jak nie ja to kto?


MAKARON W SOSIE SZPINAKOWO-ŚMIETANOWYM /1 duża porcja/
  • 70 g makaronu (ok. 2 garście), u mnie świderki 100% semolina
  • 150-200 g szpinaku, świeżego lub mrożonego
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki śmietany 18%
  • szczypta gałki muszkatołowej
  • sól, pieprz
Makaron ugotować zgodnie z instrukcją, odecedzić.
Szpinak rozmrozić, podsmażyć, aż odparuje część wody. Dodać śmietanę i wyciśnięty czosnek, gotować jeszcze chwilę, doprawić do smaku. 
Wymieszać z makaronem.


-----------------------------------
I chwila restrospekcji. Z miłych momentów, głupoty, dobrej zabawy.

(odkrycie wyjazodowe - wino w kubkach do herbaty smakuje o wiele lepiej niż w kieliszkach, powiadam wam)

wtorek, 22 maja 2012

A dziś kuchnia serwuje...

Witam prawie pomaturalnie. Przede mną już tylko jutrzejszy ustny polski, choć jeszcze nie zaczęłam się uczyć. No cóż. Nie ma rzeczy niemożliwych, jak to mówią.
Teraz czekam już tylko na godzinę 13.20 jutro, kiedy wyjdę z sali z informacją, że zdałam (bądźmy szczerzy - żeby nie zdać, trzeba by się chyba w ogóle nie odezwać), wrócę do domu, zrzucę szpilki i pończochy i będę mogła rozpocząć pakowanie.
5 dni w górach, z dużą grupą przyjaciół, ledwo mieszcząc się w domku.
Pierwsze od długiego czasu 5 dni bez książek, stresu, niewyspania i nieodłącznego red bulla.
5 dni zupełnego relaksu w słońcu na werandzie z piwem w jednej ręce i papierosem w drugiej.
5 dni wyjętych z życia. W pozytywnym z tego stwierdzenia znaczeniu.
5 dni rozpoczynających ponad 4-miesięczne wakacje.

Dziś w ramach "robię wszystko tylko nie uczę się prezentacji" opalam się na balkonie, sprzątam, gotuję. Miały być ponownie placki z pieczarek, jednak mój wzrok padł na lekko zapomnianą cukinię.
A gdyby tak...



PLACKI Z CUKINII I PIECZAREK /1 duża lub 2 mniejsze porcje/

  • 1/2 sporej cukinii lub 1 mała
  • 4 pieczarki
  • 1/2 cebuli
  • 1-2 łyżki mąki (u mnie orkiszowa)
  • 1 jajko
  • sól, pieprz, czosnek granulowany
Pieczarki i cukinię umyć, zetrzeć na dużych oczkach tarki. Posolić, odstawić do odcieknięcia. Odcedzić (można na sitku, można po prostu wycisnąć rękami), dodać jajko, mąkę, posiekaną w kostkę cebulę i przyprawy. Dokładnie wymieszać.
Na patelni rozgrzać lyżkę oleju, nakładać łyżką niewielkie placki. Smażyć na rumiano z obu stron.
Świetnie smakują z jogurtem naturalnym.


A w maturalnym szaleństwie zupelnie przeoczyłam zaproszenia do zabawy od Maugustyny i Sandy. Nie taguję już nikogo, ponieważ wszyscy zapewne udział w zabawie już wzięli, jedynie odpowiadam na zadane mi pytania.

Pytania Maugustyny:
1. Śniadanie, obiad czy kolacja?
Śniadanie
2. W spodniach czy w sukience?
Wyglądać - w sukience, żyć - w spodniach ;)3. Kino czy teatr?
Teatr
4. Morze czy góry?
Morze
5. Rower czy narty?
Rower
6. Horror czy komedia?
Komedia
7. Makaron czy ryż?
Makaron
8. Fast food czy zdrowa żywność?
Zdrowa żywność
9. Telewizja czy książka?
Książka
10.Gdybym mogła być mężczyzną jeden dzień, pewnie byłabym ....?
Jimmy'm Page'em, lub inną legendarną gwiazdą rocka :D


Pytania Sandy:
~ Kot czy pies?
Kot
~ Czy oglądałaś/oglądasz programy typu DisneyChannel/Nickelodeon?
Odkąd mam kablówkę, czyli od roku oglądam czasem Cartoon Network
~ Masz ulubioną kuchnię? (np. włoska, azjatycka, arabska)
Lubię różne kuchnie, jednak najbardziej skłaniam się do włoskiej i meksykańskiej
~ Kiedy upiekłaś swoje pierwsze ciasto? 
W wieku 9 lat.
~ Sernik czy drożdżowe?
Sernik zawsze i wszędzie.
~ Sukienka/spódniczka czy dres?
Sukienka.
~ Czego najbardziej nie lubisz w swoim ciele?
Cellulitu. (ale nie wstydzę się mówić o tym i i dlatego przyznaję się do niego, bo drażni mnie robienie z tego tematu tabu i czegoś co kompromituje kobietę bardziej niż prostytucja)
~ Czy uważasz, że odżywiasz się zdrowo?
Co drugi dzień ;)
~ Masz takie produkty, które zawsze znajdują się w Twojej lodówce?
Mleko, jogurt, serek topiony, mąka, płatki owsiane, chrupkie pieczywo.
~ Czy masz przyjaciółkę/przyjaciela od serca?
Nie. Ale mam grupę naprawdę świetnych kumpli.
~ Jak postrzegasz Euro 2012? Zamierzasz wziąć jakoś w tym udział?
Planuję pracować w restauracji i naciągać obcokrajowców na napiwki ;)
No i korzystać z promocji na piwo, których zapewne będzie w tym okresie mnóstwo.
A poza tym mnie nie rusza - i tak będę oglądać w telewizji nie na stadionie. I tylko mecze polskiej reprezentacji oraz półfinały i finały.

piątek, 11 maja 2012

Ra.. Rarab... Brarra... Rabbaba... Rabararar...

...w taki właśnie sposób pani przede mną kupowała wczoraj RABARBAR ;) Ja również w końcu się na niego doczekałam i kiedy tylko złapię wolną chwilę i temperaturę niższą niż 30 stopni - piekarnik pracuje.

Dziś na pocieszenie po najbardziej popieprzonym rozszerzeniem z angielskiego w historii CKE, osławiona "Rabarberkaka" z przepisu Atiny.
Polecam tym, którzy - tak jak ja - w cieście z rabarbarem oczekują właśnie smaku tego warzywa, nie zaś szukania po całej blaszce tych kilku kawałków, które wyglądają jakby znalazły się przypadkiem.



RABARBERKAKA /tortownica 22 cm/
  • 400 g rabarbaru (u mnie nieco mniej, więc użyłam mniejszej blaszki by rabarbar był i tak dominujący)
  • 2 jajka
  • 100 g mąki pszennej
  • 1/4 szklanki cukru
  • 50 g masła pokrojonego w małe kawałki
Rabarbar umyć, pokroić na małe kawałki (ja swój obrałam, bo nie był pierwszej świeżości).
Jajka ubić z cukrem na puszystą masę, dodać przesianą mąkę, delikatnie wymieszać (ciasta będzie miało, ale tak ma być).
Ciasto przelać do wyłożonej papierem do pieczenia formy, na wierzchu ułożyć rabarbar, a na samej górze równomiernie rozłożyć kawałki masła. 
Piec 60 minut w 170 stopniach.
Podawać delikatnie posypane cukrem pudrem.






środa, 9 maja 2012

Nie ma matury - jest zupa!

W chwili przerwy od maturalnego szaleństwa, cieszę się świeżymi, wiosennymi warzywami.
Nareszcie jest mój ukochany koperek.
A ponieważ rozszerzonej matematyki nie zdaję - dziś na obiad zupa jarzynowa.
Moja ulubiona - z dużą ilością warzyw, niezabielana, bez pietruszki, bez selera.
Idealna do powtarzania konstrukcji gramatycznych na jutrzejszy angielski.




ZUPA JARZYNOWA /4 porcje/

  • 1,5 litra bulionu warzywno-drobiowego (lub tylko warzywnego)
  • 1 nieduży kalafior
  • 2 garści zielonego groszku (świeżego lub mrożonego)
  • 4 garści fasolki szparagowej (świeżej lub mrożonej)
  • 1/2 dużego pora lub 1 mały
  • 3 marchewki
  • 1 liść laurowy
  • 2 ziarenka ziela angielskiego
  • 3 ziarenka pieprzu
  • sól, pieprz mielony
  • 1-2 duże garści posiekanego, świeżego koperku
Bulion zagotować z ziarnami pieprzu, zielem i liściem laurowym. Marchewkę obrać, kalafiora podzielić na mniejsze różyczki. Fasolkę, pora i marchewkę pokroić na mniejsze kawałki. Wrzucić do bulionu, gotować na  średnim ogniu koło 20 minut. Dodać koperek, doprawić do smaku solą i pieprzem, gotować jeszcze 2-3 minuty.
Można zabielić mieszając pół kubka zupy z 2 łyżkami śmietany i wlewając z powrotem do garnka.

------------------------------------------------
A już w sobotę...


czwartek, 26 kwietnia 2012

Takie małe, a cieszą. Klopsiki w sosie pomidorowym.

Przez akcję (a może dzięki niej) Maggie na durszlaku, nieustannie "chodziły" za mną klopsiki. Takie najprostsze, bez cudów. W sosie pomidorowym. Albo koperkowym.
Po tygodniu wreszcie zebrałam się w sobie, szukając pretekstu aby wydobyć się na chwilę spod stosu książek do historii.
Zapraszam.



KLOPSIKI W SOSIE POMIDOROWYM /3-4 porcje/

  • 500 g mielonego mięsa z indyka
  • 1 jajko
  • 3-4 łyżki bułki tartej
  • 1 łyżka oregano
  • 1 łyżka przyprawy do mięsa mielonego (polecam firmy vegeta)
  • sól, pieprz
Sos:
  • 2 puszki krojonych pomidorów
  • 1 duża cebula
  • 3 ząbki czosnku
  • oregano, bazylia
  • sól, pieprz
  • szczypta cukru
  • 1-2 łyżki octu balsamicznego
Wszystkie składniki na klopsiki wymieszać ręką. Zwilżyć dłonie i formować nieduże kulki. Smażyć na odrobinie oliwy ze wszystkich stron na rumi)ano (można przekroić jednego, dla sprawdzenia, nie powinny być różowe w środku. Odstawić.

Cebulę posiekać i podsmażyć razem z wyciśniętym czosnkiem. Dodać pomidory, zagotować. Dodawać wszystkie przyprawy do smaku.
Do sosu wrzucić klopsiki i chwilę gotować aby smaki się przegryzły, a ewentualne niedosmażone sztuki, dogotowały się.
Podawać z ulubionymi dodatkami, u mnie fasolka szparagowa.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Bierzemy się za siebie. Smacznie i zdrowo - placki z pieczarek.

Nauka nie sprzyja ruchowi. Sprzyja natomiast chaotycznemu wrzucaniu w siebie wszystkiego co pod ręką, a nadającego się do spożycia. Jaki z tego wniosek? Czas wziąć się za siebie.

Nie planuję diety jak za dawnych czasów - nie będzie głodówki i katowania się ćwiczeniami przez 5 godzin dziennie. Nie będę jeść trocin, a normalne jedzenie.
Będę jeść 3-4 posiłki dziennie. Nie będę jeść po nocach. Będę jeść więcej warzyw. Będę unikać fast-foodów i słodyczy. Będę pilnować błonnika. Nie będę jeść jeśli nie jestem głodna. A jeśli za godzinę ma być obiad, nie będę podjadać - ta godzina mnie nie zabije.
Będę spacerować tyle na ile pozwoli mi czas. A jak tylko wydobędę się spod książek - wsiadam na rower.

Can I do it? YES, I CAN!



PLACKI Z PIECZAREK /1 porcja/
  • 150 g pieczarek
  • 1/2 cebuli
  • 1-2 łyżki posiekanego szczypiorku
  • 1 jajko
  • 1,5 łyżki mąki (u mnie pszenna pełnoziarnista)
  • oliwa do smażenia
  • sól, pieprz, czosnek granulowany
Cebulę zeszklić na oliwie, dodać drobno posiekane pieczarki i smażyć, aż zbrązowieją. Przełożyć do miski, dodać jajko, mąkę i szczypiorek, doprawić, wymieszać. Formować łyżką placuszki, smażyć na odrobinie oliwy na rumiano z obu stron.
Dobre zarówno solo, jak z jogurtem. Bardzo sycące.

źródło: Małgorzata Caprai - Kuchnia bez granic





sobota, 21 kwietnia 2012

Na przedmaturalne zaburzenia psychiczne - muffiny marchewkowo-waniliowe.

Przed oczami wirują litery.
Po głowie kołaczą się na zmianę daty i phrasal verbs.
Słysząc "Rosja" od razu układam w głowie schemat wypracowania o stosunkach polsko-rosyjskich.
W wypowiedziach polityków doszukuję się synestezji i toposu puer-senex.
Płacąc za zakupy liczę deltę.

Znów skończyła się kawa.
W związku z tym ciśnienie podnosimy dziś cukrem.



MARCHEWKOWO-WANILIOWE MUFFINKI /6 sztuk/

  • 50 g mąki pszennej
  • 50 g mąki orkiszowej
  • 100 g startej na drobnych oczkach marchewki (1 jedna duża sztuka)
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 czubate łyżki cukru
  • 1-2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 1 jajko
  • ziarenka z 1 laski wanilii
Mąkę, proszek i cukier wymieszać. Roztrzepać jajko z jogurtem i wanilią. Do suchych składników dodać mokre oraz startą marchewkę, wymieszać. Nałożyć do foremek.
Piec 25 minut w 180 stopniach

źródło: mismakuje

czwartek, 19 kwietnia 2012

O kostkach rosołowych słów kilka i najlepsza pomidorowa.

Panicznie boję się wszelkiego jedzenia w proszku.
Gorące kubki, zupki chińskie, czy serniki w proszku... uciekam z krzykiem.
Raz na jakiś czas jestem w stanie pogodzić się z budyniem, kisielem lub galaretką, choć i tak domowe są faworytami, a "proszkowych" używam głównie do wypieków.

Jest jednak coś czego nie potrafię się wyrzec - kostki rosołowe.
Sprowadzające przygotowanie wielu dań zaledwie do kilku lub kilkunastu minut.
Wiem, że niezdrowe.
Ale dla kogoś, kto nie zniesie w zupie pietruszki i selera, a na widok pływającego w zupie kawałka mięcha ma odruch zwracający - są rozwiązaniem idealnym.
W sklepach ekologicznych dostać można kostki bez sztucznych substancji i soli. Takich używam i bardzo sobie chwalę. Pozwalaja mi trzymać się swoich nawyków bez obawy o zdrowie. Opakowania analizuję zawsze bardzo dokładnie. Jest to ważne, bo nawet niektóre kostki ekologiczne nie są idealne. Wystarczy jednak poświęcić pół minuty na przeczytanie składu i możemy zaoszczędzić czas w kuchni, a jednocześnie cieszyć się tradycyjnym smakiem bez obaw o zdrowie.

Wiem, że kostki rosołowe mają wielu przeciwników i rozumiem ich. Po kostki ze zwykłego sklepu bałabym się sięgnąć. Tak jak i po inne jedzenie w proszku. Jednak nauczyłam się robić zakupy świadomie, w sprawdzonych miejscach i uważnie śledząc etykiety. Ekologiczne kostki są o 1-2 złote droższe, ale - przynajmniej w moim wypadku - znacznie ułatwiają życie.

Należę do osób dla, których zupa pomidorowa powinna składać się z pomidorów. Ogórkowa z ogórków. Żadnych zbędnych pietruszek, selerów i marchewek - takiego sposobu gotowania zup jest zwolenniczką moja mama.
Dlatego metodą prób i błędów stworzyłam własną, idealną dla siebie pomidorową Gotową w 10 minut - tyle ile potrzeba na ugotowanie makaronu. Zapraszam.



ZUPA POMIDOROWA /4 porcje/

  • ok. 1 l bulionu warzywnego lub drobiowego (u mnie z kostki ekologicznej)
  • 500 g przecieru pomidorowego (nie koncentratu!)
  • kilka łyżek śmietanki 18%
  • sól, pieprz
  • makaron (u mnie pełnoziarnisty)
Bulion zagotować. Dodać przecier pomidorowy, rozmieszać, gotować kilka minut na średnim ogniu. Kilka łyżek zupy rozmieszać ze śmietanką i powoli dodawać do zupy, cały czas mieszając. Gotować kolejne kilka minut. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Jeśli smak jest zbyt intensywny rozcieńczy ć wodą. Podawać z makaronem.

niedziela, 8 kwietnia 2012

I jak tu robić zdjęcia gdy stado głodnych ludzi za plecami?

Pierwszy raz przyjechała do mnie na święta rodzina.
Jestem przerażona.
Mam wrażenie, że mój dom opanowała szarańcza, nie nadążam z pieczeniem, że o robieniu zdjęć nie wspomnę. Bez echa przepadły więc już muffiny, ciastka i babka.
Ale... to dobrze na swój sposób. Lubię mieć dla kogo piec. I lubię być chwalona ;)
Moja funkcja rodzinnego cukiernika rozszerza się na coraz większe grono.

Wywalczyłam do zdjęcia ostatni kawałek sernika.
Najlepszego, najpyszniejszego i w ogóle naj. I z brzoskwiniami. Sprawdzony, pieczony co roku.
Na sernik z brzoskwiniami Doroty lecz w mojej wersji - zapraszam.



SERNIK Z BRZOSKWINIAMI /duża blacha/

Ciasto:

  • 250 g margaryny
  • 5 żółtek
  • 2,5 szklanki mąki pszennej
  • 1/2 szklanki mąki orkiszowej pełnoziarnistej
  • 3 kopiate łyżki cukru pudru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Masa:
  • 1 kg mielonego twarogu (jestem wierna Presidentowi)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 2 łyżeczki cukru wanilinowego
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 100 g masła
  • 3 jajka
  • 1 duża puszka brzoskwiń (ok. 7 połówek)
Zagnieść ciasto, podzielić na 2 części, obie owinąć w folię spożywczą. Jedną włożyć do lodówki, drugą do zamrażarki (ok. 2 godziny).
Utrzeć jajka  z cukrem, dodać miękkie masło i mąkę, zmiksować. Dodawać porcjami twaróg, cały czas miksując.

Blachę wyłożyć papierem do pieczenia i wylepić dno ciastem z lodówki (można je najpierw rozwałkować). Wylać masę serową. Ułożyć na całej powierzchni pokrojone w kostkę brzoskwinie. Na wierzch zetrzeć i równomiernie rozprowadzić ciasto z zamrażarki.
Piec 60 minut w 180 stopniach (lub dłużej, jeśli ciasto nie będzie rumiane).