środa, 12 grudnia 2012

Na kieszeń studenta. Na podniebienie każdego.

No i przyszedł ten czas, kiedy tak histerycznie tęsknię za kuchnią mamy, że podejmuję próby jej odtworzenia. Oczywiście w ilościach hurtowych, żeby mieć już gotowanie z głowy na najbliższe trzy dni.
Wiele osób zapyta teraz - po co prowadzisz bloga skoro nie lubisz gotować?
Zacznijmy od tego, że lubię. Uwielbiam.
ALE.
W spokoju. Nigdzie się nie spiesząc. Nie wpadając do domu o godzinie 18 po wfie, dwóch wykładach i zajęciach w szkole muzycznej i ze świadomością, że za 2 godziny wychodzę na imprezę. Nie będąc głodna jak diabli. A choć staram się jak mogę to takich spokojnych dni jest mało.
Gotuję, bo lubię. Nie dlatego, że muszę.

Tak, jestem z tego zadowolona. Bo patrząc na to z drugiej strony - żyję. Wysypiam się ile mogę, nie wstając o jakichś nienormalnych godzinach, aby zrobić niewiadomo jakie cuda na śniadanie. Oczywiście, lubię zjeść rano pancakes, czy zapiekaną owsiankę, ale to przywilej weekendu, kiedy wstaję o której chcę i mam na to czas. Po skończeniu zajęć nie biegnę do domu, żeby zrobić obiad i zaraz po pozmywaniu zastanawiać się co zjeść na kolację.
Szanuję każdego blogera, ale czytając niektóre wpisy i wypowiedzi z przykrością stwierdzam, że niektórzy niczym innym nie żyją.
Zaczyna pojawiać się moda na dodawanie przepisów jak najczęściej. Najlepiej codziennie. A już w ogóle najfantastyczniej jeśli będą dwa w ciągu dnia. Inaczej nie ma sensu w ogóle bloga prowadzić.
Ja tak się tylko zastanawiam - czy życie na zmianę w kuchni i przy komputerze, szukając nowych inspiracji i dodając wpisy to jest w ogóle jakieś życie?

Oczywiście, każdy robi ze swoim czasem co chce. Być może dla niektórych pełnią szczęścia jest spędzanie conajmniej 18 godzin w ciągu dnia w kuchni. W porządku, jego sprawa.
Ja pomimo mojego niekwestionowanego uczucia do gotowania, a szczególnie pieczenia, potrzebuję żyć. Czymś innym. Znajomymi (i to niekoniecznie piekąc dlaa nich ciastka, ale po prostu wychodząc na piwo), szkołą muzyczną, uczelnią, nowym filmem w kinie.
Apeluję - wyjdźcie na zewnątrz, dalej niż do sklepu zobaczcie, że tam - pomimo braku przypraw pod ręką - też da się żyć.

Po raz ostatni podkreślam, że to sprawa indywidualna i nikogo nie potępiam, bo to nie moja sprawa. "Nie mój cyrk, nie moje małpy" jak to mówi moja rodzicielka. Wyrażam jedynie swoje zdziwienie.
To tak gwoli podsumowania, gdyby ktoś przeoczył wcześniej i planował wytoczyć ciężką artylerię o tytule "ty mnie obrażasz, to ja ciebie rozniosę".

A po tych moich uzewnętrzniających wypocinach zapraszam na coś zdecydowanie przyjemniejszego - fasolka po bretońsku.



FASOLKA PO BRETOŃSKU /6 porcji/

  • 500 g białej fasoli jaś (suchej, może być jak u mnie odmiana "jaś karłowy")
  • 2 laski kiełbasy (u mnie drobiowa)
  • 4 ząbki czosnku, lub czosnek granulowany
  • 200 g przecieru pomidorowego
  • sól, pieprz, majeranek
  • 3 ziarna ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
Fasolę zalać wodą (sporo, należy pamiętać, że napęcznieje) i odstawić na ok. 12 godzin.
Kiełbasę pokroić w ćwierćplasterki i podsmażyć z wyciśniętym czosnkiem. Garnek z fasolą (i wodą w której się moczyła postawić na gazie, dodać przecier, zagotować. Dodać kiełbasę i przyprawy, gotować aż fasola będzie miękka. Jeśli konsystencja jest zbyt gęsta, w trakcie gotowania dolać wody.

2 komentarze:

  1. uwielbiam fasolkę po bretońsku, ale wole taka gesta ;P mogłabym jesc ją codziennie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowni Państwo!

    Jestem studentką Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie A.Mickiewicza na specjalności Nowe Media. Prowadzę badanie naukowe dotyczące blogów kulinarnych w Polsce. Wszystkich autorów blogów kulinarnych zachęcam do wypełnienia ankiety. Zajmie to Państwu jedynie ok. 1 - 2 minut. Wyniki zostaną zaprezentowane w pracy naukowej dotyczącej charakterystyki bloga jako nowej formy komunikacji społecznej.

    Ankieta dla autorów blogów kulinarnych: www.ebadania.pl/97797035d63e99d8

    Dziękuję za poświęcony czas,
    Agata Ornafa.

    OdpowiedzUsuń

Wasze komentarze to najlepsza mobilizacja.