Jak już ostatnio pisałam na
facebooku - żyję i kopnięta mailem od jednej z czytelniczek planuję odkurzyć bloga. Dlaczego, natomiast, trzeba w ogóle go odkurzać? Mieszkam w tej chwili z 4 osobami. Mamy jedną wspólną kuchnię i kilka wspólnych garnków. Przebywanie w kuchni dłużej niż 30 min wiąże się z nerwowymi pomrukiwaniami. Po 40 minutach przestają być pomrukiwaniami. Stworzenie w tym czasie czegoś amibitniejszego niż spaghetti czy inny "makaron-z-czymkolwiek" naprawdę wymaga doskonałej strategii. Gotuję więc rzeczy banalne i w dużej mierze - ciągle to samo, wymieniając conajwyżej kurczaka na indyka czy cukinię na pieczarki. Robię całą patelnię sosu, który jem przez 3 dni z rzędu albo zamrażam na ciężkie czasy.
Oprócz tego dużo ćwiczę i moje gotowanie ostatnimi czasy skupia się na zawarciu w jedzeniu jak największej ilości białka (w najbliższym czasie spodziewać możecie się sporej ilości przepisów z odżywką białkową). Po powrocie z siłowni i odgrzaniu jedzenia ostatnie o czym myślę to robienie zdjęć - pochłaniam już w drodze do pokoju.
W związku z tym wszystkim blog nie będzie już wyglądał tak samo jak kiedyś. Postaram się jednak wrzucić jakiś przepis niekoniecznie na makaron z sosem i niekoniecznie raz na pół roku :) Odkopałam blogowego maila, odpisałam na wszystkie wiadomości. Mam nadzieję, że drugi raz na odpowiedź nikt nie będzie musiał czekać tak długo.
Przechodząc do burgerów. Moje hamburgery zostały przez współlokatorów ogłoszone najbrzydszymi burgerami swiata. Dlaczego?
Kiedy dopada mnie ochota na hamburgera oznacza to gwałtowną potrzebę mojego organizmu aby pochłonąć ogromne ilosci mięsa. W tej potrzebie nie ma miejsca na sałatę, pomidora, ogórka, cokolwiek warzywnego co mogłóby dodać mu wizualnego uroku. Moja mięsna potrzeba toleruje jedynie bułkę, plasterek sera i keczup. Mięso zaś musi być tak grube, aby całość ledwo można było ugryźć Takie coś nie ma prawa wyglądać dobrze. Dorzućmy do tego bułkę wymiętoszoną w torbie z zakupami. To już wygląda wręcz odstręczająco.
Jak już jednak pisałam nie raz nie dwa, nie siedem, wygląd nie jest w jedzeniu najważniejszy, najważniejszy jest smak. A hamburgery smakują obłędnie. I z tym zgadzają się wszyscy którzy próbowali. Po wielu latach pró i błędów znalazłam swój idealny przepis. Nie dodaję musztardy, ani świeżego czosnku. Nie daję również natki pietruszki. Jem hamburgery mocno wysmażone z chudego mięsa - nie spotykam się więc z chrząstkami. Mocno, intensywnie ciągnące przyprawami. Gotowe w 15 minut.
Oczywiście burger jest szarlotka - każdy ma swój przepis. Są ich tysiące i wszystkie diametralnie różnią się od siebie. Tak wyglada mój.
WOŁOWE HAMBURGERY /3 duże burgery, 4-5 dla normalnych ludzi/
- 500g mielonego mięsa wołowego (użyłam gotowego o rzekomej zawartości mniej niż 10% tłuszczu)
- 1 duża cebula
- sól, pieprz, czosnek granulowany (ok. 1 łyżeczki), przyprawa do mielonego mięsa (1-1,5 łyżeczki)
- dodatki: ser, sałata, pomidor, ogórek, keczup, musztarda....
- 3-4 bułki
Cebulę posiekać i zeszkllić. Dodać do mięsa razem z przyprawami, dokładnie wymieszać rękoma, dodając odrobinę wody. Uformować burgery nieco większe niż bułka do której zamierzamy je włożyć - w trakcie smażenia będą kurczyć się raczej wszerz niż na grubość. Wrzucić na rozgrzaną patelnię - u mnie 6/7 na 10 stopni kuchenki (mam teflon, nie użyłam więc tłuszczu). Smażyć ok. 4 minut z każdej strony. (Jeśli ktoś nie lubi dobrze wysmażonego to naprawdę nie mam pojęcia ile je smażyć, gdyż takowego nie jadam. Odsyłam do wujka Google). Jeśli korzystacie z chudego mięsa, warto w trakcie smażenia przykryć patelnię - burgery z takiego mięsa łatwo wysuszyć, w taki sposób będą bardziej soczyste.
Włożyć w bułkę z dowolnymi ulubionymi dodatkami.
Napawać się tym, że weganizm jeszcze nas nie dopadł.