środa, 24 października 2012

Wiecie czego na studiach uczą się studenci...?

Uczą się jeść resztki.
W przenośni i dosłownie.

Osobiście zawsze miałam problem z wyrzucaniem jedzenia. Jak tylko mogłam przerabiałam wszystko co wyglądało na psujące. Zapomnianego w tyle lodówki spleśniałego pomidora, wyrzucałam z wyrzutami sumienia, które dręczyły mnie przez następne dwa dni.
W zasadzie - dalej robię to samo. Jednak z ciut innych przyczyn.

Każdy grosz przelicza się na plasterek szynki i kiedy pod koniec miesiąca w kieszeni pustki, to ze złością wspomina się każde wyrzucone pół marchewki.
A poza tym... mniej więcej w tym samym okresie lodówka i szafki zaczynają świecić pustkami. Trzeba kombinować z tego co jest. Bo na nic innego forsy nie ma.

Jednak nie narzekam, to w sumie całkiem ciekawe doświadczenie, kiedy trzeba wymyślić coś do jedzenia jedynie z tych kilku składników, w których posiadaniu jesteśmy.

Po dłuższej analizie znajdujemy: torebkę ryżu, koncentrat pomidorowy, karton jajek, pół słoika majonezu, ogórka, trzy marchewki, dwa ziemniaki i trzy bułki.
I od czego tu zacząć? Co zostawić na cięższe czasy? Co z tym zrobić?
Najzwyklejszą w świecie pastę jajeczną.



PASTA JAJECZNA

  • 5 jajek
  • 2 łyżki majonezu
  • sól pieprz
  • szczypiorek, jeśli akurat jest (u nas dziś wersja uboga)
Jajka ugotować na twardo i bardzo drobno pokroić. Dodać majonez, sól i pieprz do smaku, dokładnie wymieszać. Podawać na pieczywie.


poniedziałek, 22 października 2012

"Co na obiad?" "Szara breja". I o moim triumfalnym powrocie.


A więc jestem, zgodnie z obietnicą.

Po długim okresie milczenia wreszcie udało mi się pozbierać swoje życie do kupy i mogę spokojnie powrócić do blogowania.
No może nie tak znowu spokojnie.
Ale po kolei.

Ci, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą, że opuściłam Kraków i wyjechałam na studia do Poznania. Studiuję dwa kierunki w tym - wymarzony od małego - musicalowy na muzycznej.
I wbrew pozorom - połączenie tego okazało się niełatwe.

Przez dwie uczelnie nie mam zbyt wiele czasu na gotowanie, nie mam nawet czasu na zwykłe czynności życiowe. Zapomniałam co to znaczy spać, a czasem łapię się nawet na tym, że zapominam oddychać. Jedzenie przy takim trybie życia jest niemal świętem, którego jednak z braku czasu celebrować się nie da. Zwykle wrzucę coś na ruszt w wydziałowym barze czy mleczaku po drodze. Najczęściej jednak ciągnę cały dzień na kanapkach. Kiedy zdarzy mi się już zjeść w domu - zwykle kończy się na zupce chińskiej, lub ryżu i sosie ze słoika.
Do czego zmierzam? Przepisy nie będą pojawiały się tak często jakbym chciała. Powodują to trzy zasadnicze czynniki:
1. Brak czasu,
2. Jestem tylko biednym studentem - na każdy pomysł jakiejś bardziej wymyślnej potrawy, mój portfel błaga o litość,
3. Aparat został z w Krakowie i raczej nie uda mi się go wynegocjować. A przy świetle kuchennym w naszym wynajętym mieszkaniu robienie zdjęć komórką to zadanie dla kamikadze.

Będę robić wszystko, aby bloga nie zarzucić. Jednak wiele kwestii nie jest zależnych ode mnie.
Póki co zapraszam na część pierwszą studenckiego żarła (stworzonego na początku miesiąca, czyli kiedy jeszcze było nas stać na mięso ;)). Choć wizualnie nie powala i jest typowym czyszczeniem lodówki - naprawdę warto.



GULASZ Z KURCZAKA, PIECZAREK I GROSZKU /4 porcje/

  • 1 duży filet z piersi kurczaka
  • 300 g pieczarek
  • pół dużej lub 1 mała cebula
  • pół szklanki słodkiej śmietanki 18% (ale myślę, że ze zwykłą kwaśną śmietaną też da radę)
  • 2 łyżki mąki
  • pół puszki zielonego groszku (lub 2 garście ugotowanego świeżego)
  • ok. 1,5 szklanki bulionu
  • sól, pieprz, zioła prowansalskie
Cebulę pokroić w drobną kostkę i zeszklić na oliwie. Dodać pokrojone w niedużą kostkę mięso i poplasterkowane pieczarki i usmażyć. Podlać bulionem. Dusić kilka minut, dodać groszek. Odlać ok. 1/2 szklanki płynu z patelni i dodać mąkę, oraz śmietankę, dokładnie i energicznie rozmieszać, tak aby nie było grudek, a śmietanka nie ścięła się (ja używam trzepaczki). Dolać do patelni, caly czas mieszając. Dusić jeszcze 2 minuty, doprawić do smaku solą, pieprzem i ziołami.
My jedliśmy z ryżem, ale myślę, że pasuje równie dobrze do makaronu.